Cesarstwo Pięknej Góry temat na Epopeję...

O Canudos nie można… mówić.
Tak jak i o miłości nie można mówić. Jest albo jej nie ma…
(S
ándor Márai)

Pani widziała z bliska tych ludzi w Canudos... Niech pani powie, jeśli pani wie, dlaczego nienawidzili demokracji?... – Bo się jej bali. – Czego się bali? Tego, że budujemy mosty, drogi?... Planujemy szpitale, szkoły?... – Bali się, bo... byli dzicy. Słowem... byli arystokratami. Nie byli demokratami, bo... Był demokratyczny gubernator, żandarm, poborca podatkowy, agitator... Demokratycznych Brazylijczyków nie było. Skomleli niczym... tak, niczym zwierzęta tutaj w puszczy, gdy zwęszą suszę... Zaczęli się bać, bo w dziczy zjawiło się Państwo. Poczuli, że wpadli w pułapkę... Wszystko, co obiecywali agitatorzy... Wybory... Sądzili, że wszystko to jest pułapką. Zaczęli się bać, że coś utracą... Tożsamość, to, czym byli, oni osobiście... Bali się, bo sądzili, że nowy porządek to wielkie zagrożenie... W tym porządku człowiek wysycha od środka, już nie jest tym, kim był... Trzeba być podobnym do innych... To jest to wielkie zagrożenie. – Wysycha… Co Pani mówi? – Wysycha jak dzika roślinność. I to jest straszne[1]. To historia tajemnicza...

Zgodnie z tradycją przeniesioną z Portugalii, a sięgającą czasów średniowiecznych, w Brazylii nieraz pojawiali się swego rodzaju prorocy, ludzie określani jako święci. Pierwszy wielki ruch, który zwrócił na siebie uwagę całej Brazylii, miał miejsce w Bahii pod koniec dziewiętnastego wieku. Niejaki Antônio Vicente Mendes Maciel, znany jako Antônio Conselheiro (Doradca), prosty człowiek od lat przemierzający północno-wschodnie pustkowia Brazylii z wersetami Biblii na ustach, od kobiet stroniący do tego stopnia, że przy mówieniu do nich patrzył w przeciwną stronę, założył w 1873 roku rodzaj Świętego Miasta pod wezwaniem Dzieciątka Jezus. Wspólnota kierowała się własnymi prawami. Zarządzali nią pomocnicy Antônia, apostołowie. Rząd prowincjonalny ją tolerował. Sytuacja zmieniła się wraz z nastaniem Republiki, tej racjonalnej i postępowej formy organizacji społeczeństwa. Conselheiro uznał Republikę za uosobienie królestwa Antychrysta: czyż nie wygnała ona starego cesarza i czy nie wprowadziła cywilnych ślubów i świąt? Możliwe, że na takie nastawienie proroka oddziaływał jeszcze jeden czynnik: jak większość ruchów tego typu, tak i ten odczuwał wrogość wobec hierarchii kościelnej, ponieważ ta tradycyjnie niechętna wobec Pedra II, poparła mimo wszystko Republikę, Conselheiro zaś żałował cesarza. Republika, potencjalnie mało tolerancyjna wobec ruchów millenarystycznych, tym bardziej zwróciła się więc przeciwko niemu. Przewidując co się święci, Antônio Conselheiro wycofał się w trudno dostępne, zapomniane przez Boga i ludzi tereny w odległości około 300 km na północ od Salvadoru. Wyschnięta i jałowa ziemia, ołowiane niebo. Tam, na końcu Świata, na dzikich Pustkowiach, założył drugie Święte Miasto, które nazwał Império do Belo Monte (Cesarstwem Pięknej Góry), powszechniej określane lokalną nazwą Canudos, gdzie nie obowiązywały żadne kościelne hierarchie, a kapłanem mógł być każdy. Nie było tam własności prywatnej, za to była wspólna nędza. Tymczasem sprawa nabierała znaczenia politycznego, stając się punktem prestiżowym dla rządu w Rio de Janeiro. Jej waga wzrastała z każdą kolejną nieudaną próbą pacyfikacyjną. Rząd młodej Republiki Brazylii uznał samowolną działalność sekty za zagrożenie, które trzeba jak najprędzej zlikwidować. Na Południu uważano, że za chłopami w Canudos kryją się siły monarchistyczne. Oficerowie dowodzący wysyłanymi oddziałami naprawdę wierzyli, że walczą w obronie Republiki. Nikt nie mógł zrozumieć – bo i nie było to łatwe – skąd płynęła siła chłopów z Canudos. W zaistniałej sytuacji do Bahii ruszył sam minister wojny, marszałek Bittencourt, weteran wojny paragwajskiej. Wyposażone w artylerię wojska obległy Canudos. Niespodziewanie jednak okazało się, że zniszczenie tego miasta z błota i gliny zmieszanej ze słomą nie jest wcale takie proste. Lud bronił się jak umiał. W październiku 1897 roku, Canudos zostało ostatecznie zdobyte za cenę życia wielu żołnierzy. Antônio Conselheiro zmarł na skutek choroby kilka dni wcześniej. Po śmierci jego postać natychmiast otoczyła legenda. Pisarz Euclides da Cunha[2], autor słynnej książki o Canudos, spisanej na podstawie naocznych wrażeń (Os SertõesBezludzia, Pustkowia, 1902), określił te wydarzenia jako Wandeę Republiki. Wolność! Równość! Braterstwo!

Książka Sándora Máraiego Sąd w Canudos (1970) opowiada o tym ostatnim dniu krwawej wojny domowej, która pochłonęła trzy ekspedycje wojskowe. Narratorem opowieści o zagładzie sekty jest niejaki Oliver O’Connel, potomek irlandzkich emigrantów, który w czasie wojny był kapralem armii rządowej i wojskowym skrybą. Márai odmalowuje niezwykły portret marszałka Bittencourta, dowódcy czwartej ekspedycji przeciwko Canudos, która dokonała masakry wyznawców Doradcy.

W całej tej fenomenalnej powieści najbardziej niezwykłą i tajemniczą postacią jest bezimienna kobieta, mieszkanka Świętego Miasta, która dotarła do Canudos, szukając swego męża. Właściwie nie wiadomo skąd przybyła dokładnie. Chciała się dowiedzieć, dlaczego dobry mąż, sławny lekarz, uprzejmy człowiek pewnego dnia odszedł w milczeniu zamykając cicho za sobą drzwi. Po trzech miesiącach sama postanowiła wyruszyć w podróż tak, jak podróżuje dama, z piękną torbą podróżną, w podróżnym płaszczu. Pierwszą klasą wyruszyła w podróż do piekła... Do Nowego Jeruzalem. Chciałam się dowiedzieć, dlaczego odszedł mój mąż, wtedy zimą, pod wieczór, gdy padał śnieg. Zostawił gabinet lekarski. Ciepłe mieszkanie. Piękne meble... Wspólną sypialnię. I mnie. Później w Canudos, w jamie, gdzie spała, czasem przypominała sobie swój pokój. Tę tapetę na ścianie… te jasne, ciepłe kolory, ptaki i kwiaty… Niczym w kolorowych snach przypominała sobie, jak mąż bardzo lubił Mozarta. Wspominała teatr, koncerty na których bywali… i to, w jaki wyszukany i skomplikowany sposób żyli. Mieli lokaja, pokojówkę, kucharkę, stangreta. Jego pacjentami byli sławni ludzie, znane i bogate towarzystwo. Otóż spór tej kobiety z innego Świata z racjonalizmem marszałka i jego światopoglądem republikańskim i demokratycznym jest właśnie clou powieści Máraiego. Jest jeszcze taka nadzwyczajna scena… Kąpiel Królowej Jednej Nocy przy trelach Czarodziejskiego fletu. Muzyka jest uroczystością. Przekroczywszy granice Zaklętego Kręgu najlepiej poddać się mowie wiązanej. Zabawa i Liturgia.

Miłość jest naraz obfitością albo suszą. Jest albo jej nie ma. I nic na to nie można poradzić. O miłości nie można mówić. To po prostu się dzieje. O Canudos też nie można mówić. Pół wieku później Canudos powtórzyło się gdzie indziej. W cywilizowanych krajach, w miejskich gettach i na uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, ponadto we Francji, we Włoszech, a potem w wielu jeszcze innych miejscach gwałtownie niczym ogień pojawiły się symptomy anarchii. Wolność! Równość! Braterstwo!

Nie wiem, kto jest winny. Możliwe, że wszyscy są winni. Cała ludzkość. Porządek Świata Królowej Jednej Nocy zachwiał się. Zakwita raz, tylko raz... Biały kwiat. I przystanęłam zachwycona.


_________________________

Anna Sitarek
Biblioteka Pedagogiczna
w Jeleniej Górze




[1] S. Márai, Sąd w Canudos, Warszawa 2013, s. 165-166.
[2] Był pierwowzorem literackiej postaci Dziennikarza z powieści Mario Vargasa Llosy Wojna końca świata.