Crescendo na Orkiestrę...

Głody me, paście się, głody, na dźwięków łące!
Ciągnijcie z łodyg wesołe soki trujące.
(Arthur Rimbaud
)

Ostatnie takty „Bolera” są nabrzmiałe, gwałtowne, prawie nie do zniesienia. Muzyka wzbiera, wypełnia salę, teraz cała publiczność stoi, patrzy na scenę, na której tancerze wirują, coraz szybciej.

Ludzie krzyczą, tam-tamy zagłuszają ich głosy. Ida Rubinstein i tancerze są niczym marionetki porwane przez szaleńczy wir. Flety, klarnety, rogi, trąbki, saksofony, skrzypce, bębny, cymbały, kotły, wszystko karnie podąża w tym samym kierunku, napięte do ostateczności, gotowe się zadławić, pozrywać struny i zedrzeć głosy, rozbić samolubną ciszę świata. Matka, opowiadając mi o premierze ”Bolera”, wspominała swoje wzruszenie, krzyki, oklaski i gwizdy, zgiełk. Gdzieś, w tej sali, był też młody człowiek, którego nigdy nie spotkała, Claude Lévi-Strauss. Tak jak on, długo potem moja matka wyznała mi, że ta muzyka odmieniła jej życie. Teraz rozumiem dlaczego. Wiem, co dla jej pokolenia znaczyła ta natrętna, powracająca fraza, narzucona przez rytm i „crescendo”. „Bolero” nie jest utworem muzycznym takim jak inne. Jest proroctwem. Opowiada historię pewnego gniewu, pewnego głodu. Kiedy gwałtownie się urywa, dla oszołomionych, którzy przeżyli, następująca potem cisza jest straszna[1].

Bolero jest motywem przewodnim Powracającego głodu. Jego stałe crescendo oddaje eskalację napięcia i uczucia niepokoju w przededniu drugiej wojny światowej i kończy się eksplozją, po której nastąpić może tylko śmiertelna cisza. Paryż lat trzydziestych widziany oczami dziesięcioletniej Ethel Brun. Tuż po wojnie, przed ostatecznym pożegnaniem, nazwie go miastem, które znała lepiej niż ktokolwiek w świecie i które kochała i nienawidziła nade wszystko w świecie. Dziadek Soliman i rodzice przybyli do Paryża z wyspy Mauritius. Dziewczynka przychodzi z ukochanym dziadkiem w okolice lasku Vincennes zwiedzać pozostałości po wystawie dawnych kolonii francuskich. Widząc napis Dawne Kolonie zaczyna czytać: Reunion, Gwadelupa, Martynika, Somalia, Nowa Kaledonia, Gujana, Indie Francuskie. Dla pana Solimana są to wspomnienia, tęsknota, głód krajobrazów, stylu życia. Ethel natomiast podziwia wszelkiego rodzaju kwiaty i owoce egzotyczne: ananasy, papaje, banany, bukiety hibiskusa i rajskie ptaki. Drewno jednego z pawilonów ma posłużyć Solimanowi do wzniesienia na jego posiadłości przy rue de l’Armorique wymarzonej rezydencji, którą Ethel nazwie Domem Koloru Malwy. Ale nic z tego nie wyjdzie. Po śmierci dziadka materiał zgnije, a w ogrodzie wyrośnie kamienica czynszowa, która jednak żadnych dochodów nie przyniesie. Dom Koloru Malwy stanie się wkrótce dla Ethel symbolem szczęśliwych, ale utraconych dni u boku swojego dziadka, kontrastem dla nerwowej atmosfery rodzinnego – początkowo zamożnego – domu.

Tajemniczy wymiar mają wędrówki po paryskich ulicach wraz ze szkolną przyjaciółką Ksenią Szawirow – dziedziczką rosyjskich książąt zbiegłych przed bolszewikami. Jednym z magicznych miejsc staną się dla nich allée des Cygnes, rozcinające wąską i długą wyspę na Sekwanie, zwieńczoną Statuą Wolności. Ten rejon Paryża wróci jeszcze w powojennych wędrówkach Ethel jako miejsce traumatyczne. Dokładnie naprzeciwko wyspy znajdował się Zimowy Welodrom, gdzie francuska policja zgromadziła 13 000 Żydów złapanych w obławie 16 i 17 lipca 1942 roku, by wysłać ich stamtąd do Drancy, skąd trafili do obozów zagłady.

W rytmie Bolera toczy się opowieść o wychodzeniu z dzieciństwa i rozpadaniu się starego świata. Opowieść o głodzie życia, o niespełnionych pragnieniach, o nietrwałości świata, miłości, przyjaźni. Opowieść o różnych obliczach miłości, o mijającym czasie, którego nie można zatrzymać, o wspomnieniach i tęsknotach... Niepokojąca, pisana piękną prozą opowieść o przedwojennym Paryżu. Czy Ethel uda się w takim Świecie odnaleźć coś naprawdę trwałego?

Utwór, program estetyczny, crescendo na orkiestrę, dzięki zręczności i wysiłkowi staje się bardziej bogate niż samo bogactwo. Ravel ukazał swą delikatną i diamentowo czystą strukturę uczuciową. Sceniczna premiera Bolera, z Idą Rubinstein, odbyła się w Operze Paryskiej 22 listopada 1928 roku. Przedstawiona była jako taniec młodej Hiszpanki na stole stojącym pośrodku gospody, pośród siedzących przy winie wieśniaków, którzy początkowo nie zwracają na nią uwagi, ale w miarę narastania muzyki i coraz większej ekspresji tancerki podchodzą i urzeczeni stają wokół. „Bolero” tak naprawdę nie ma formy, rozwinięcia ani modulacji, jest samym rytmem i aranżacją. Krótko mówiąc, jest to coś, co dokonuje aktu samozniszczenia, partytura bez muzyki, bezprzedmiotowa fabryka orkiestralna, samobójstwo, którego orężem jest wyłącznie narastanie dźwięku. Fraza do znudzenia powtarzana, rzecz pozbawiona nadziei, taka, od której nie można niczego oczekiwać[2]. Ale to bez znaczenia. Utwór służy wyłącznie do tańca. Choreografia, światło i dekoracje pozwolą znieść nawroty frazy. Bolero porównywane do jakiegoś wiecznego da capo, wypełnia pół godziny muzyki szesnastotaktowym tematem bez rozwijania go, bez opracowania wariacyjnego, z wprowadzeniem jedynie różnorodności instrumentalnej, to znaczy z dołączaniem coraz to nowych barw brzmieniowych – fletu, klarnetu, oboju, oboju miłosnego, puzonu i saksofonu na tle natrętnych uderzeń bębenka, wybijającego bez wytchnienia monotonny rytm. Jest narastającym brzmieniem współczesnego Świata. Maszyny i fabryki, huty i rozżarzona stal, koła zębate bardziej niż fale morskie nasuwają Ravelowi pomysły rytmiczne. To właśnie była fabryka Bolera. Utwór skomponowany na zamówienie Idy Rubinstein, w założeniu był muzyką do widowiska baletowego w choreografii Bronisławy Niżyńskiej. Bolero zagrane na koncercie, chwyta wręcz niesamowicie!

Głodu nie da się zaspokoić. Drugi projekt Ravel rejestruje pod tytułem Dédale 39, i nie wiadomo, co miał na myśli mówiąc do Manuela de Falli: to powinien być samolot w C-dur. Muzyka to przecież donośne brzmienie Świata. Tętentu koni, turkotu karet, stukotu rzemieślników, pieśni wędrowników i odwiecznych marszów piechoty. Nuty powtarzane do utraty tchu. Kukułki i grające marionetki, mały kogucik i zamorski ptak, automat grający na trąbce, rozstrojona i rozdzwoniona kakofonia zegarów, cykanie owadów, kumkanie żab, trzaskanie gałęzi. Karuzela dźwięków. Dzyń! Dzyń! Dzyń!

____________________
Anna Sitarek

Nauczyciel-bibliotekarz
Biblioteka Pedagogiczna
w Jeleniej Górze



[1] J.-M.G. Le Clézio, Powracający głód, Warszawa 2009, s. 212-213.
[2] J. Echenoz, Ravel, Warszawa 2009, s. 56.

1528510
Dzisiaj
Ten tydzień
Ten miesiąc
2
604
6755

Twoje IP: 10.21.1.11

DODN


Informator


Platforma Fronter